Fragment jest zaczerpnięty z książki Jerzego Płażewskiego pt. "Historia filmu dla każdego". Wersja, którą posiadam pochodzi z 1968 roku.
"Rozległością skojarzeń i różnorodnością wywoływanych wrażeń pobił tamte filmy (Wszystko o Ewie, Asfaltowa dżungla) Bulwar Zachodzącego Słońca Billy Wildera, według scenariusza Charlesa Bracketta. Historia młodego i naturalnie ubogiego scenarzysty (William Holden), zostającego utrzymankiem wielkiej gwiazdy filmu niemego (Gloria Swanson), dawała się odbierać w trzech różnych płaszczyznach. Po pierwsze - była to okrutna satyra na współczesne Hollywood, które "woli robić filmy o zboczeńcach niż o walce nauczycieli" i skazuje swe najciekawsze umysły na degradację. Po wtóre - poprzez postać lokaja gwiazdy, a niegdyś jej reżysera, dokonano epickiej próby pokazania Hollywood w rozwoju historycznym, i to Hollywoodu nie w znaczeniu ośrodka produkcyjnego, ale określonego stanu umysłów, dostarczyciela stereotypów obyczajowych, etycznych, społecznych, które filmy made in USA puściły w kurs po całym globie ziemskim w ciągu pół wieku. Rolę lokaja-reżysera zagrał sam Erich von Stroheim, jeden z twórców Hollywoodu i jedna z jego rzeczywistych ofiar. Wreszcie trzecia warstwa, liryczna, była dramatem przemijania, wcielonym w postarzałą grającą samą siebie Glorię Swanson, w jej filmy archiwalne, w jej dziwaczny stary samochód, w jej luksusowy i zapuszczony pałac. Jeśli kino jest charakterystycznym przejawem amerykańskiej cywilizacji, mechanistycznej i żądnej mitów, to Bulwar Wildera jest jednym z najgłębszych filmów o Ameryce."