Idea filmu dobra, myślę. Postacie w pierwszej chwili zarysowane ciekawie, aż chce się im kibicować. I na początku filmu miałam nadzieję na właśnie takie zakończenie, jakie zaserwował nam reżyser, ale... No właśnie ale. O ile Brad Pitt zagrał dobrze, w intrygujący sposób ukazał pewną nieporadność śmierci, Anthony Hopkins wypadł przyzwoicie, o tyle Claire Forlani... Postać Susan w moim odczuciu jest zupełnie nienaturalna, pretensjonalna, ciągle ze łzami w oczach, szukająca dramatu w każdej, najmniejszej nawet scenie.
Film jest po prostu za długi, dialogi i zakończenie strasznie się przeciągają. Quince i jego rozterki wyskakują na koniec jak filip z konopii, końcowa scena w biurze jest naciągana. A scena faktycznie końcowa zwyczajnie rozczarowuje, bo po trzech godzinach filmu, wcale już nie kibicowałam wiecznie roztrzęsionej Susan.